Z Encykliki Ojca Świętego Jana Pawła II „Redemptor Hominis”:
„Człowiek nie może żyć bez miłości.
Człowiek pozostaje dla siebie istotą niezrozumiałą, jego życie jest pozbawione
sensu, jeśli nie objawi Mu się Miłość, jeśli nie spotka się z Miłością, jeśli
jej nie dotknie i nie uczyni w jakiś sposób swoją, jeśli nie znajdzie w niej
żywego uczestnictwa. I dlatego Chrystus-Odkupiciel objawia w pełni człowieka
samemu człowiekowi. Człowiek odnajduje w Nim swoją właściwą wielkość, godność i
wartość swojego człowieczeństwa. Człowiek zostaje w Tajemnicy Odkupienia na
nowo potwierdzony, niejako wypowiedziany na nowo. Stworzony na nowo! Człowiek,
który chce zrozumieć siebie do końca, musi ze swoim niepokojem, niepewnością, a
także słabością i grzesznością, ze swoim życiem i śmiercią, przybliżyć się do
Chrystusa. Musi niejako w Niego wejść z sobą samym, musi sobie „przyswoić”,
zasymilować całą rzeczywistość Wcielenia i Odkupienia, aby siebie odnaleźć.
Jeśli dokona się w człowieku ów dogłębny proces, wówczas owocuje on nie tylko
uwielbieniem Boga, ale także głębokim zdumieniem nad sobą samym. Jakąż wartość
musi mieć w oczach Stwórcy człowiek, skoro zasłużył na takiego i tak potężnego
Odkupiciela, skoro Bóg „Syna swego Jednorodzonego dał”, ażeby on, człowiek,
„nie zginął, ale miał życie wieczne”.
Stacja I – Wyrok.
Wyrok śmierci wydany na Pana
Jezusa ukazuje, że w życiu nie zawsze odpowiedzią na miłość jest miłość, na
dobro – dobro, a na prawdę – prawda. Oto Chrystus za miłość, którą rozdzielał
otrzymuje od ludzi nienawiść; za dobro, które czynił – zło krzyża; za prawdę,
którą przyniósł – kłamliwy proces. Tłum krzyczy głośno: „Ukrzyżuj!”, a Ci,
którzy do momentu pojmania wiernie szli za Nim, opuścili Go. Być może nadal
zastanawiali się, dlaczego Jezus w Getsemani nie bronił się i pozwolił się
związać, czemu teraz nie sprzeciwia się niesprawiedliwemu wyrokowi, skoro jest
Synem Bożym. Otóż Chrystus – pozwalając na pojmanie i przyjmując w milczeniu
wyrok śmierci – obronił siebie i w pełni sprzeciwił się niesprawiedliwości.
Miłując krzywdzicieli wystąpił przeciwko ich nienawiści i obronił siebie jako
Miłość. Bo czy On - Miłość wcielona mógłby choć przez chwilę dla obrony siebie
pozwolić, by prowadziła Nim nienawiść? Wówczas nie byłby już Miłością!
Rezygnując z odwetu, w sobie zadał śmierć wrogości i sprzeciwił się złu. W ten
sposób obronił siebie jako Dobro. Bo czy On - Dobro wcielone mógłby choć raz
uczynić zło, i potem znów czynić już tylko dobro? Przecież wtedy nie byłby
Dobrem! Wiernością prawdzie Jezus sprzeciwił się panowaniu kłamstwa i obronił
siebie jako Prawdę. Bo czy On - Prawda wcielona mógłby wyrzec się prawdy i
jeden raz poprzeć kłamstwo, by przeżyć? Przecież wtedy tym jednym ustępstwem,
uśmierciłby siebie na zawsze jako Prawdę!
Stacja II – Wzięcie krzyża.
Pan Jezus – ponieważ ukochał
człowieka – przyjmuje od niego krzyż. Zgodnie ze sprawiedliwością, każdy
powinien wykonać to, co należy do jego obowiązków, a więc sam nieść swój krzyż
i ponosić konsekwencje własnych myśli oraz działań. Tymczasem człowiek swój
własny krzyż przekłada na Boga, aby go niósł za niego. To nie jest
sprawiedliwe. Jezus jako Prawda dobrze o tym wiedział. Miał pełną świadomość
tego, czyj jest to ciężar i kto powinien go dźwigać. Jednak Chrystus przez
postawę swego kochającego serca, przez swoje „chcę” wykorzystał
niesprawiedliwość ludzi do objawienia im swojego miłosierdzia. Dobrowolnie
bierze na siebie wszystkie konsekwencje zła, błędów i grzechów, za które
odpowiedzialny jest człowiek. Bierze nasz ciężar i bierze go za nas, ponieważ
kocha. Jezus uczy nas, że dopiero miłość i prawda połączone ze sobą owocują
miłosierdziem. Nie wystarczy sama miłość, bo bez prawdy stanie się iluzją
miłości i nie wystarczy sama prawda, bo bez miłości zamiast dawać życie,
zabije. Dopiero kochając i będąc jednocześnie w pełni sprawiedliwym, można
okazać miłosierdzie: zdjąć ciężar z drugiego i wziąć go na swoje ramiona.
Dopiero kochając i zarazem znając wielkość zadłużenia, można dług darować.
Jezus bierze na siebie ciężar, który powinien spaść na nas, bo w Nim miłość i
prawda są zjednoczone.
Stacja III – Pierwszy upadek.
Nadeszła chwila, w której Syn
Boży po raz pierwszy upadł na ziemię. Czemu On zgodził się na takie poniżenie?
Przecież jako Bóg wszechmogący nie musiał upadać. Zatem dlaczego leży na ziemi
przygnieciony ciężarem krzyża? To my w darowanej nam wolności wybraliśmy dla
Niego drogę upadków, ponieważ upadliśmy jako pierwsi. Upadliśmy, bo zabrakło
nam miłości i ufności wobec Ojca. Jezus upadł z nadmiaru miłości do nas, aby w
miejscach naszych pierwszych upadków być przy nas obecnym. Czy mógł nie wejść
do końca w sytuację naszego upadku, skoro do końca nas umiłował? Chrystus
upadł, abyśmy wiedzieli, iż rozumie nasz ból i wstyd, który czujemy przy każdym
upadku. Powstał, byśmy mieli pewność iż nie jest Mu obcy nasz trud powstawania.
On kocha, więc chce być zawsze przy nas obecny. Nie tylko wtedy, gdy równo
idziemy drogą, ale także wtedy, gdy upadamy, zwłaszcza wtedy. Pan Jezus chce
abyśmy w samotności naszego upadku odkryli Jego bliską obecność, abyśmy wśród
wielu potępiających spojrzeń napotkali Jego dobre, wyrozumiałe spojrzenie,
abyśmy znaleźli Jego dłoń tuż przy swojej i pozwolili się podnieść. Pierwszy
upadek Syna Bożego objawia w ten sposób nieodwołalność Bożej miłości. Żaden
nasz upadek nie jest w stanie jej zniszczyć, ani nie może jej zaprzeczyć. Wręcz
przeciwnie: w naszym upadku ukazuje się jej nadmiar, bo Bóg przy nas pozostaje,
a „tam, gdzie wzmógł się grzech, jeszcze obficiej rozlała się łaska”.
Stacja IV – Spotkanie z Matką.
Oto wreszcie na krótką chwilę
spotkały się oczy Syna i Matki, która od początku drogi wiernie Mu towarzyszyła
ukryta w tłumie. W bezmiarze złych spojrzeń wreszcie pojawia się dobre,
rozumiejące Jezusa spojrzenie, wśród serc przepełnionych nienawiścią – jest Jej
kochające serce. Cóż szczególnego czyni tutaj Maryja prócz tego, że jest? Nie
może przecież zdjąć krzyża z ramion Syna, ani też nieść go razem z Nim. Nie
jest nawet w stanie opatrzyć Jego ran, by przez to choć trochę ulżyć Mu w
cierpieniu. Jej bezradność wzrasta z każdym krokiem i staje się wyraźniejsza.
Bezradność zazwyczaj namawia do odejścia: do pozostawienia miejsc, w których
nic nie można zrobić, do opuszczenia osób, którym nie jest się w stanie pomóc.
Jednak choć bezradność w Maryi rośnie, to jednak Jej nie prowadzi. Ją dalej
prowadzi miłość. Ona z Synem współcierpi, z Nim przeżywa mękę, pozostaje.
Odkrywa w ten sposób przed nami tajemnicę i istotę miłości: miłość to obecność,
a dopiero wtedy, gdy już nic nie można uczynić, wtedy można najpełniej być. To miłość
jest bowiem tym, co nas tworzy, co sprawia, że prawdziwie jesteśmy. Natomiast
bez miłości - mimo największych i najpiękniejszych czynów - jesteśmy wciąż
niczym, jak ów dźwięk cymbała, który głośno rozbrzmiewa, lecz szybko ginie,
ginie bezpowrotnie i na zawsze.
Stacja V – Szymon z Cyreny.
Szymon zostaje przymuszony do
pomocy Jezusowi. Nie czyni tego z miłości. Z niechęcią podsuwa swe ramię pod
krzyż Jezusa, bo przecież miał do wykonania wiele pilniejszych zajęć, a poza
tym był dość zmęczony wracając z pola. Szymonowi brakuje czystej intencji, lecz
mimo to Zbawiciel z wdzięcznością przyjmuje jego pomoc. Syn Boży wie, iż
wkrótce Szymon odkryje wartość drogi, do której go przymuszono. Wie, że
intencje Szymona będą oczyszczać się wraz z kolejnymi krokami dźwigania jednego
krzyża. W czasie tej drogi Szymon z Cyreny zauważy, że to nie on dźwiga krzyż
Chrystusa, ale Chrystus jego. W czasie tej drogi Szymon uświadomi sobie, że to
on powinien zawisnąć na tym drzewie, a jednak nie zostanie do niego przybity, gdyż
Jezus zajmie Jego miejsce. Tak jak na początku z niechęcią przybliżał się, by
pomóc Jezusowi i jak nie chciał, by On wspierał się na nim, tak u kresu
odkryje, że to on wspiera się na Jezusie i doznaje od Niego wsparcia
nieporównywalnie większego od tego, jakiego Mu udziela dźwigając z Nim krzyż.
Stacja VI – Weronika.
Weronika, która podchodzi i z
kobiecą delikatnością czule ociera chustą twarz Jezusa, jest znakiem obecności
Ojca. Miłość, która przez nią dotarła do Jezusa była częścią miłości Ojca, dotykiem
Jego czułej dłoni na spuchniętej od bicia, poranionej i krwią zalanej twarzy
Syna. Ta scena pokazuje, że także na drodze największego cierpienia Ojciec daje
swoim dzieciom chwile ukojenia, że Ojciec potrafi nawet ze słonego morza
ludzkiego zła wydobyć słodkie krople dobra, które gaszą pragnienie serca. Czyn
Weroniki jest dowodem na to, że również wśród ludzi, którzy zafałszowali w
sobie obraz Boży są tacy, w których ten obraz – dzięki wewnętrznej odwadze
serca i wysiłkowi woli – nieustannie się odnawia. Tak, miłość, dobro i prawda
wymagają ogromnej odwagi i ogromnego wysiłku. Odwagi, aby wyrwać się z tłumu i
wysiłku, by pójść pod prąd, w kierunku przeciwnym niż ten tłum podąża.
Nienawiść, zło i kłamstwo, czy też trwanie w powszechnie panującej obojętności,
nie wymagają ani odwagi, ani zbytniego wysiłku. Wydają się łatwiejsze, jak
przejście przez szeroką bramę, więc wielu przez nią przechodzi. Jaka jednak
czeka ich przyszłość? Przecież takie postępowanie odczłowiecza, bo czyni nas -
stworzonych na obraz i podobieństwo Boga - coraz mniej podobnymi do Niego.
Tylko dzięki miłości, dobru i prawdzie objawia się w nas Boże Oblicze, ponieważ
Bóg jest Dobrocią, Miłością i Prawdą. „Bądźmy więc doskonali, jak doskonały
jest nasz Ojciec niebieski.”
Stacja VII – Drugi upadek.
Jezus upada po raz drugi pod
ciężarem naszego krzyża. Z każdym krokiem Jego siły stają się słabsze, czuje
coraz większe wyczerpanie. Im mniej sił w człowieku, tym większe pragnienie
odpoczynku, ochłody, ulżenia sobie. Trudno w takim stanie zebrać w sobie
resztki sił, aby powstać. Łatwiej trwać w upadku, odpoczywając na zimnej ziemi
i chłodząc choć przez chwilę swoje ciało, które ból rozpalił gorączką. Jeszcze
łatwiej byłoby zrzucić ciężar z pleców, zostawić krzyż i pójść swoją drogą. Nie
ma bowiem wówczas nawet tej nikłej pewności - która pomagałaby wstać - że już
się więcej nie upadnie. Przeciwnie: osłabienie podpowiada wtedy tym wyraźniej,
że nie warto wstawać, bo przy tak słabych siłach już kolejny krok zakończy się
upadkiem. Jezus mimo osłabienia powstaje, mimo braku pewności dojścia, nie
zrzuca krzyża, lecz ponownie go podnosi. Skąd bierze tyle sił? Dlaczego nie
zawraca z drogi? Gdzie znajduje się tajemnica Jego wytrwałości? Owa tajemnica
jest w Jego sercu. To serce kocha tego, za którego niesie ciężar. Kocha
bezinteresownie, tzn. niezależnie od jego postępowania. To bezinteresowność
czyni dar miłości nieodwracalnym. Tylko taka miłość może podźwignąć tego, który
upadł, tylko taka miłość może w upadłym człowieku zaowocować pragnieniem
powstania.
Stacja VIII – Płaczące niewiasty.
Jezus pomimo własnego cierpienia
i wyczerpania dostrzega idące w pochodzie kobiety. Słyszy ich płacz. Jak zawsze
swym wzrokiem sięga głębiej, dlatego dostrzega powierzchowność wylewanych nad
Nim łez. Chrystus widzi, że łzy owych niewiast nie płyną ze skruszonych serc,
lecz są to jedynie łzy litości. Takich łez Syn Boży nie potrzebuje. Mówi więc
do nich: „ Nie płaczcie nade mną, ale nad sobą!” Chrystus pokazuje, że nie Jego
życie trzeba opłakiwać, ale swoje własne. Prawdziwe łzy wypływają z serca
człowieka, który widząc mękę Syna Bożego, dostrzega źródło Jego cierpień we
własnym grzechu. Wtedy zauważa, że przez grzech stał się drzewem uschniętym, nie
posiadającym w sobie życia i tym samym niezdolnym do wydawania owoców.
Jednocześnie widzi Chrystusa z otwartymi ranami – drzewo zielone, które dla
niego zostało nacięte. Jezus bowiem zgodził się na cierpienie, aby w swoje
rany, przyjąć nasze suche gałęzie i na powrót obdarzyć je życiem. Dopiero, w
takim widzeniu rodzą się prawdziwe łzy: łzy żalu nad sobą umarłym i łzy
wdzięczności za nadzieję nowego życia w Nim.
Stacja IX – Trzeci upadek.
Oto kolejny upadek Pana Jezusa.
Ciężar krzyża wydaje się nie do uniesienia, a jednak Chrystus znów powstaje,
bierze krzyż i rusza w dalszą drogę. Nie wiedział, co będzie dalej, ile jeszcze
czeka Go upadków nim dotrze na szczyt Golgoty i nie miał pewności czy z
kolejnego da radę powstać, jak powstał z tego. Taka sytuacja, to ulubione
miejsce dla działania diabła. Szatan zawsze wykorzystuje najsłabsze miejsca,
aby kusić człowieka. Momenty naszych upadków są wiec uprzywilejowanym czasem
jego działania. Czy Chrystus nie czuł zniechęcenia, skoro my je czujemy przy
naszym kolejnym upadku? Przecież On był doświadczony we wszystkim na nasze
podobieństwo z wyjątkiem grzechu. Jego także diabeł kusił propozycją
łatwiejszej drogi. Próbował Go skłonić do pójścia na skróty, tym mocniej i
wyraźniej im bliżej był celu. Jemu także szatan podsuwał myśli o porzuceniu
krzyża, aby ludzi nadal trzymać w niewoli grzechu, pod swoją władzą. Jezus
upadając na swej drodze wie doskonale - jak każdy z nas - że większą od
słabości fizycznej jest słabość serca ogarniętego przez zwątpienie i
zniechęcenie. Diabeł podsuwa je tym natrętniej, im słabiej się czujemy, i
będzie tak czynić aż do naszej śmierci. Ta męka duchowa jest o wiele
straszniejsza od bólu fizycznego. W niej jedynym ratunkiem jest Ojciec.
Chrystus zwycięża wszelkie pokusy zawierzając siebie Ojcu. Choć zewnętrznie
kolejny upadek i wysiłek powstania odbierał Mu siły, to jednak wewnętrznie
wywoływał skutek odwrotny, bo akt ufności wobec Ojca, pomnażał moc Jezusa. W
ten sposób Syn Boży ukazał nam, jak w słabości może się doskonalić nasza siła.
Stacja X – Odarcie z szat.
Jezus zostaje odarty ze swoich
szat. Nie pozostawiono Mu nic. Chrystus – drugi Adam – choć grzechu nie
popełnił, doświadcza nagości pierwszego Adama, który w raju nie zaufał Bogu.
Oto skutki także naszego grzechu, które On przyjmuje na siebie: odebranie
godności, nagość, wstyd... Chrystus odczuł wówczas w pełni, jak bardzo grzech
ogałaca człowieka, bo odbiera mu godność dziecka Bożego, niszczy w nim Boże
podobieństwo. W Jezusie Chrystusie obnażonym z szat odbiła się nagość stojących
w oddali ludzi, odbiła się nagość tych, którzy z Niego szaty zdzierali, tych,
co między siebie je dzielili i losy rzucali o Jego tunikę. W Jezusie Chrystusie
obnażonym z szat wciąż odbija się nagość każdego z nas. My – podobnie jak oni –
wpatrując się w siebie, nie potrafimy zobaczyć swojej nagości. Dopiero patrząc
na Niego dostrzegamy - jak w lustrze - skutki swych grzechów, widzimy
ogołocenie i pustkę wywołane brakiem miłości, swoje niepodobieństwo do Ojca.
Lecz jednocześnie tu i tylko tu w Jego oczach możemy przy całej swej nagości
odnaleźć zgubioną tożsamość dzieci Bożych, niezniszczalną pewność, że pomimo
naszego grzechu Bóg nie przestał być naszym Ojcem. Albowiem Chrystus, który
wziął na siebie naszą nagość – skutek naszych grzechów, nie przestał być Synem
Bożym.
Stacja XI – Ukrzyżowanie.
Pan Jezus pozwala się przybić do
krzyża, który ustawiają na Golgocie. Jego ciało zostaje rozciągnięte na
drzewie. Obok znajdują się jeszcze dwa krzyże, z pozoru takie same, a w
rzeczywistości całkiem inne. Krew sączy się z ran Chrystusa, z przebitych
gwoźdźmi dłoni i stóp, podobnie jak z ciał pozostałych skazańców. Jednak tylko
z krzyża Jezusa słychać wołanie: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą co czynią!”
Czy słyszę to błaganie? Czy widzę, że Jego ramiona są wyciągnięte także nade
mną? Czy rozumiem, że wstawia się również za mną? To w tych słowach jest cała
moja nadzieja i nadzieja każdego człowieka na odpuszczenie wszystkich grzechów
i darowanie wszelkich win. Albowiem On - ukrzyżowany z powodu naszych grzechów
- prosił Ojca o przebaczenie dla nas. Ta prośba Syna Bożego już w ukrzyżowanym
łotrze zrodziła odwagę, by zawołać: „Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do
swego królestwa!” Czy i w nas budzi odwagę, by wołać do Niego jak ów łotr?
Bowiem tylko przez Jezusa ukrzyżowanego, z Nim i w Nim dostępujemy usprawiedliwienia.
Otrzymujemy je darmo, z Jego łaski, niezależnie od pełnienia uczynków.
Stacja XII – Śmierć Pana Jezusa na krzyżu.
Tak niepodobny do człowieka jest
Chrystus na tym drzewie: twarz zniekształcona, ciało zmasakrowane... słychać
Jego ciężkie oddechy. Spodobało się Bogu zmiażdżyć Go cierpieniem za grzechy
swego ludu, za grzechy każdego z nas. Najpiękniejszy z synów ludzkich, a tak
bardzo został wyniszczony i tak nieludzko oszpecono Jego wygląd, że nie miał
już wdzięku, by chciano na Niego popatrzeć. Odwracali więc głowy i kpili, że
innych wybawiał, a siebie nie może wybawić. Nie rozumieli, że On mógł siebie
ocalić, że wcale nie musiał tak cierpieć. Patrzyli, a nie widzieli. Słuchali, a
nie słyszeli. Zobaczyli tylko to, co dla oczu widzialne: że umiera zawieszony
na drzewie. Nie dostrzegli tego, co wewnątrz: że życie swoje im – pogrążonym w
śmierci - oddaje, bo do końca ich umiłował. W ten sposób zewnętrzną brzydotę
oraz hańbę krzyża Chrystus upiększa od wewnątrz miłością, a pustkę śmierci
napełnia obecnością Ojca: „Ojcze, w ręce Twoje powierzam ducha mego!” Ziarno na
krzyżu musiało obumrzeć i zostać zmiażdżone, aby stać się Chlebem, Chlebem
Żywym na naszych ołtarzach. Każdy ołtarz to nawa Kalwaria. Tu objawia się
miłość do końca, jeśli nie patrzymy na to, co zewnętrzne, ale wchodzimy do
serca Boga ukrzyżowanego w Synu. W tym Chlebie jest nam darowane Jego życie
wciąż i wciąż, nieprzerwanie. Tu otrzymujemy Życie prawdziwe, Boże, które
zniszczyliśmy w sobie grzechem. Albowiem w tym Chlebie obecny jest Baranek
Boży, który gładzi grzech świata i ofiaruje nam swoje
życie. Dlatego każdy, kto spożywa ten Chleb nie umrze, będzie żył na wieki...
Stacja XIII – Zdjęcie z krzyża.
Dla Maryi skończył się już czas
współcierpienia z Synem. Jezus już nie cierpi, ale w sercu Maryi ból nie ustał:
wraz z Jego śmiercią podwoił się w sposób niewypowiedziany. Teraz właśnie – gdy
trzyma w ramionach martwe ciało Syna, ciało, które z Jej ciała pochodzi – całe
cierpienie przelało się w Jej serce. Czy zgadzając się w Nazarecie na Boże
słowo zwiastowane przez Anioła mogła przewidzieć ten ogrom cierpienia, w którym
przyjdzie się Jej zanurzyć? Nie, bo gdzież byłoby miejsce na zawierzenie, gdyby
wszystko wiedziała wcześniej? W tamten dzień przyjęła słowa z wiarą, zgadzając
się na takie ich znaczenie, jakie nada im Ten, od którego pochodzą. Poczęcie
Syna Bożego było dla Niej tajemnicą wiary i tajemnicą miłości Boga, który
oddaje Siebie. Otrzymała Jezusa w Nazarecie jako dar miłości Ojca. Tej miłości
zawierzyła wówczas raz na zawsze, tej miłości wtedy powierzyła siebie. Jej
dalsze życie było już tylko odnawianiem wierności Bogu, który jest Miłością.
Śmierć Syna Bożego była dla Niej tą samą tajemnicą, co Jego poczęcie w Jej
łonie: tajemnicą wiary i tajemnicą miłości. Czy więc mogła dać inną odpowiedź
niż: „Fiat”?
Stacja XIV – Złożenie do grobu.
Jezus został złożony do grobu,
złożony tam, gdzie już życia nie ma, gdzie śmierć króluje i odbiera ostatnią
nadzieję ocalenia. Czy to już naprawdę koniec? Czy Miłość, Dobro i Prawda na
wieki są już pogrzebane? Wszystko wskazuje na to, że tak. Nawet najbliżsi
uczniowie Chrystusa tak uważają. Wracają do swoich starych zajęć – tych z przed
spotkania z Mistrzem – ponieważ dla nich Jego śmierć zakończyła realną obecność
Nauczyciela w ich życiu. Pozostała im jedynie pamięć o wspólnie spędzonych
chwilach, która teraz – w chwili składania martwego ciała Mistrza do grobu –
jest pełną bólu świadomością nieodwracalnego rozdzielenia. Ból ten jest tym
większy, im większa była ich miłość do Jezusa. Mrok ogarnął całą ziemię. Kamień,
którym zatoczono wejście do grobu zgasił całą nadzieję apostołów. Któż z nich w
tej chwili ciemności pamiętał jeszcze obietnicę Pana: „Syn człowieczy będzie
cierpiał, zostanie zabity, ale po trzech dniach zmartwychwstanie”? Wszyscy o
niej zapomnieli, wzrok swój utkwili w śmierci, zatrzymali swe spojrzenie na
grobie. Wszyscy, z wyjątkiem Matki. W tym wielkim mroku jedynie w sercu Matki
tliła się jeszcze iskra nadziei. Dla Niej grób Syna nie był końcem, ale
oczekiwaniem na wypełnienie Jego słów, które zachowywała w sercu: „Po trzech
dniach zmartwychwstanę!”.
(s. M. Michaela Zych pddm)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz