Inną drogą powrócili
do krainy swojej. (Mt 2,12)
Wybacz nam, Boże, że tworzymy.
Nasze słowa są niegodne swojego miana.
One nie były na początku
Ani nie będą na końcu,
Ani nie były u Ciebie,
Ani nie są Tobą.
Przez nie nic się nie dzieje.
Nasze słowa nie są piękne
Ani nie świadczą o pięknie,
Nasze słowa nigdy nie staną się ciałami
I nigdy nie zamieszkają między ludźmi.
One są bezdomnym złudzeniem.
Więc po co istnieją? Czy po to,
By wśród nieustannych wyrzeczeń i ograniczeń
W wciąż zacieśniającym się kręgu pożądania
Mogły zrzucać z siebie to wszystko,
Co jest zbędne w wieczności?
O Boże, co jest zbędne w wieczności?
Jesteśmy zmąconymi źródłami wiedzy.
Nie ma nas w tym, co tworzymy,
Bo w naszych księgach
Staramy się być lepsi,
Niż jesteśmy w rzeczywistości.
Bezradni, zbieramy piszczele chaldejskich hymnów,
Rozrzucone po ziemi.
Nasze czoła są już rżyskiem,
A nasze skronie krawędzią góry pochylonej
Nad śmiercią, która jest wywarem całego życia.
Kłamliwe są usta naszych ksiąg,
Zimne są ciała naszych ksiąg.
Już czas nam odejść.
Chcąc jednak przed śmiercią
Uprościć naszą zawiłą wiedzę,
Postanowiliśmy udać się do Ciebie, Boże,
Do krainy judejskiej,
Do glinianego Bethlehem.
Prowadzi nas gwiazda prawdziwsza od wszystkich gwiazd,
Bo nie było o niej dotychczas wzmianki
W podręcznikach astronomii.
Dlatego nasze myśli rzucają coraz dłuższy cień,
A nasze wargi są popękane od modlitw
Jak antyczne schody.
Powoli krocza wielbłądy, objuczone złotem i bursztynem,
Mijamy brudne
uliczki i kramy, w których siedzą
Mężczyźni z
nargilami w zębach i medytują
Nad brzegiem
wezbranej biblii. Jest pora deszczowa.
Nasze opończe są
czarne od wiatrów.
Na placu chrapie
zaspana katarynka, a skrzydlaty kupiec
Unosi się nad
pomarańczami i daktylami.
Na złotych
wzgórzach, na złotych wzgórzach
Jest zbawienie
kupców, którzy modlą się
O fałszywą wagę
owocu.
A pod ścianami
świątyni śpią kapłani,
Oszołomieni
pustką jak mocnym winem.
Nawet przez sen
nie śpiewają, bo nie mają o czym.
Ktoś kopnął
blaszany garnek o rozbitym dnie.
Dno świata.
Gwiazda stanęła
nad Grotą i poczęła śpiewać
Kolędę uwitą z
aniołów.
A my, trzej
magowie, zgarbieni pod ciężarem
Ksiąg, pustych
jak wypalone na pustyni czaszki,
Drżymy z trwogi, chociaż jesteśmy szczęśliwi.
Niepokoi nas bowiem myśl, że wracając od Ciebie,
Będziemy musieli iść inną drogą
Niż ta, którą tutaj przyszliśmy.
Czy nie możemy wrócić, Boże, tą samą drogą?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz