Roman
Brandstaetter – "Psalm o trzcinie”
Niski jest mój dzień.
Jak przejdę przez mój dzień?
Głowy nasze uwieńczyłeś myślą,
Która jest diademem naszego człowieczeństwa.
Wiedzą, jak żyznym mułem, zdziałanym
Ze śliny i piasku, natarłeś
Nasze oczy, które obmyliśmy
W sadzawce Siloe.
Nasza wiara
Pogłębiona jest o piękno kosmicznej wiedzy,
Która świadczy
O Twojej nieskończonej mądrości.
Słońce wstaje na dowód Twojego dobra,
A nie naszego zła,
Boże, łączący nad przepaściami
Prawo moralne z prawem nauki.
Ale Kartezjusz się mylił.
Myśl moja nie jest dowodem mojego istnienia,
Trzciną jest człowiek, najwątlejszą trzciną,
Trzciną myślącą, ale ta trzcina oszalała,
Boże.
Melancholijnie śpiewają
Gorące źródła śmierci,
A ja codziennie westchnieniem jak cezurą
Oddzielam wartość od wartości.
Drążąc bezsilnie w Twoim spojrzeniu
Jak w dziobie mewy złowiona ryba,
Z głębi mej nędzy wołam do Ciebie:
„Wysłuchaj mojego głosu i moich dziejów
I nakłoń uszy swoje na głos moich modlitw,
I uczyń mnie dobrym człowiekiem,
Albowiem tylko wówczas
Jestem,
Gdy jestem dobry.
Oto jedyna miara
Mojego człowieczeństwa
I istnienia”.
Idąc przez mój niski dzień,
Pochylam czoło,
Ciężkie od pochmurnych chórów.
Nic nie jest przypadkiem.
Ty nie grasz w kości, Boże,
I dlatego jesteś bardzo skomplikowany,
I dlatego zmierzam do Ciebie
Trudnymi drogami,
Przez niedocieczone prawa i formuły,
Przez materię, która jest energią,
Przez linię prostą, która jest linią krzywą,
I przez promieniowanie martwych przedmiotów.
Niech będą błogosławione wszystkie drogi,
Proste, krzywe i dookolne,
Jeżeli prowadzą do Ciebie,
Albowiem moja dusza bardziej tęskni za Tobą,
Niż tęsknią nocni stróże, pokryci rosą,
Za wschodzącym słońcem.
Połóż dłoń na człowieczej trzcinie
I dotknięciem palców obudź w niej
Muzykę nowego życia,
Boże”.
Niski jest mój dzień.
Jak przejdę przez mój dzień?
Głowy nasze uwieńczyłeś myślą,
Która jest diademem naszego człowieczeństwa.
Wiedzą, jak żyznym mułem, zdziałanym
Ze śliny i piasku, natarłeś
Nasze oczy, które obmyliśmy
W sadzawce Siloe.
Nasza wiara
Pogłębiona jest o piękno kosmicznej wiedzy,
Która świadczy
O Twojej nieskończonej mądrości.
Słońce wstaje na dowód Twojego dobra,
A nie naszego zła,
Boże, łączący nad przepaściami
Prawo moralne z prawem nauki.
Ale Kartezjusz się mylił.
Myśl moja nie jest dowodem mojego istnienia,
Trzciną jest człowiek, najwątlejszą trzciną,
Trzciną myślącą, ale ta trzcina oszalała,
Boże.
Melancholijnie śpiewają
Gorące źródła śmierci,
A ja codziennie westchnieniem jak cezurą
Oddzielam wartość od wartości.
Drążąc bezsilnie w Twoim spojrzeniu
Jak w dziobie mewy złowiona ryba,
Z głębi mej nędzy wołam do Ciebie:
„Wysłuchaj mojego głosu i moich dziejów
I nakłoń uszy swoje na głos moich modlitw,
I uczyń mnie dobrym człowiekiem,
Albowiem tylko wówczas
Jestem,
Gdy jestem dobry.
Oto jedyna miara
Mojego człowieczeństwa
I istnienia”.
Idąc przez mój niski dzień,
Pochylam czoło,
Ciężkie od pochmurnych chórów.
Nic nie jest przypadkiem.
Ty nie grasz w kości, Boże,
I dlatego jesteś bardzo skomplikowany,
I dlatego zmierzam do Ciebie
Trudnymi drogami,
Przez niedocieczone prawa i formuły,
Przez materię, która jest energią,
Przez linię prostą, która jest linią krzywą,
I przez promieniowanie martwych przedmiotów.
Niech będą błogosławione wszystkie drogi,
Proste, krzywe i dookolne,
Jeżeli prowadzą do Ciebie,
Albowiem moja dusza bardziej tęskni za Tobą,
Niż tęsknią nocni stróże, pokryci rosą,
Za wschodzącym słońcem.
Połóż dłoń na człowieczej trzcinie
I dotknięciem palców obudź w niej
Muzykę nowego życia,
Boże”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz